Tekst napisany w 2001 r. Fragmenty były opublikowane w Tygodniku Powszechnym.

Strona główna

Banda Czworga

Statystyka

Programowanie

Po pracy

Kontakt

Po co szkoła?

Nasuwają się odpowiedzi: utrzymanie dziedzictwa kultury narodowej, przygotowanie młodzieży do pracy zawodowej, w szczególności do życia w zjednoczonej Europie.

Praktyka pokazuje jednak, że na plan pierwszy wychodzą inne powody utrzymania szkolnictwa: utrzymanie młodzieży w murach szkolnych bo niższa jest pensja nauczyciela niż policjanta. Opóźnienie wejścia na rynek pracy nowych roczników. Zapewnienie zatrudnienia zbyt licznej armii nauczycieli. Zapewne ten ostatni motyw powodował przewodniczącym ZNP panem Zaciurą, gdy, w ostatniej chwili, wprowadził do projektu Konstytucji zapis o przedłużeniu obowiązku szkolnego do 18 roku życia.Traktowanie szkoły jako obowiązkowej przechowalni młodzieży ma długą tradycję. Tak też było pod rządami Władysława Gomułki, gdy ja chodziłem do szkół. Wtedy jednak mniej dotkliwie odbieraliśmy to ograniczenie wolności ponieważ inna była pozaszkolna oferta spędzania czasu: nie było komputera z grami, video czy wielu kanałów telewizji.

Obowiązek szkolny jest źródłem patologii. W szkołach pojawiają się zjawiska znane z więzień i koszar: przemoc, używki i fala.

Nauczyciel, traktowany jak klawisz, nie może zaprzyjaźnić się z młodzieżą – bez tego uczucia ciężko jest nauczyć czegokolwiek. Tracimy dużą część swojej energii na poskromienie niepokornych uczniów ponieważ nie mamy prawa kazać mi wyjść za drzwi. Moje doświadczenie wskazuje, że prawo do wyproszenia ucznia z klasy prawie nigdy nie musi być stosowane bo i cóż to dla niego za frajda, rozrabiać bez publiczności?

Jeśli jednak, uznamy priorytet utrzymania młodzieży w murach szkolnych to bądźmy konsekwentni: wyposażmy nauczycieli w środki przymusu bezpośredniego a szkoły w karcer. Nauczyciel z pałą – jak nam się to podoba?

Jak ukryć niewiedzę uczniów?

Kolejne ekipy rządowe okazały się dziwnie zgodne w chęci obniżenia poziomu wiedzy wymaganej od uczniów. Stosowały politykę drobnych kroków: rozszerzenie skali ocen – wprowadzenie oceny miernej, później przemianowanie oceny miernej na dopuszczającą (bo „mierna” stresuje), obowiązkowe powiadamianie rodziców na miesiąc przed klasyfikacją o grożącej ich dziecku ocenie niedostatecznej (nauczyciel, który przegapi termin, musi dać ocenę pozytywną nawet koniowi bożemu). Egzamin do szkoły wyższego szczebla mógłby odsłonić niemiłą prawdę, że niestety niewiele nauczyliśmy, wprowadzono zatem egzaminy końcowe – z natury swej łatwiejsze do zdania.

Matura.

Rząd Jerzego Buzka przygotował „Nową maturę” jak u Mickiewicza „...szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i? - jakoś to będzie!”. Atmosferę niepewności wykorzystał w kampanii wyborczej SLD, zapowiadając powrót do starego systemu. Z kolei AWS przeprowadził na gwałt próbną maturę chcąc pokazać, że będzie ona lekka, łatwa i przyjemna.

Rezultat pokazał mizerię polskiej oświaty. Mimo bardzo łatwych zadań – padła duża ilość ocen niedostatecznych. Dlaczego tak się stało? Bo nikomu nie zależało na sfałszowaniu wyniku. Nie było kradzieży tematów. Nauczyciele zachowywali się jak zwykle na maturach próbnych - nie podpowiadali. Rodzice nie zorganizowali „murzynów” i systemu dystrybucji rozwiązań.

Nowa matura była próbą stworzenia jednolitego i obiektywnego systemu sprawdzania wiedzy uczniów. Faktycznie, dobrze byłoby mieć taki system. Niestety nie stać nas na zorganizowanie egzaminów w elektronicznie zagłuszanych salach poza macierzystymi szkołami abiturientów, przed komisjami, w których nie będą zasiadali nauczyciele zainteresowani wynikiem egzaminu.

Powrót do starej matury był wyrazem realizmu w ocenie kondycji Państwa. Należy zrobić jeszcze jeden krok: przestać uznawać maturę za egzamin państwowy. Trzeba zgodzić się ze smutnym faktem, że w pewnych szkołach dostaje się maturę „za darmo” a w innych trzeba się przed maturą solidnie napracować. Niech każda szkoła pracuje na swoje dobre imię. Będzie ono weryfikowane powodzeniem absolwentów w szkołach wyższych lub na rynku pracy.

Internet w szkole.

Oto sztandarowe hasło np. Platformy Obywatelskiej. Internet jawił się, w ich ocenie, panaceum na szkolne problemy. Rzeczywiście, młodzież kocha internet. Najchętniej urządzają wirtualne pogawędki czyli anonimowe rozmowy o niczym. Chłopcy odwiedzają stronę ze zdjęciami nagich pań. Rację ma mój przyjaciel informatyk: Internet jest potrzebny uczniom jak zającowi dzwonek.

Komputer z internetem powinien stać w sekretariacie szkoły i, ewentualnie, w szkolnej bibliotece jako jej przedłużenie. Pieniądze zaoszczędzone na pracowniach internetowych należy przeznaczyć na zakup książek.

Powszechne dożywianie.

Ten dobry pomysł znalazł się w wyborczym programie SLD. Niestety po wyborach, zwycięzcy o nim zapomnieli. Dożywianie dzieci w szkołach jest istotną pomocą dla ludzi biednych. Przy tym nie sposób popaść w uzależnienie od tej pomocy - kończy się ona, w sposób naturalny, z końcem szkoły. Każde dziecko powinno otrzymywać drugie śniadanie – bułkę i mleko oraz jednodaniowy obiad. Każde dziecko, więc również dziecko bogatych rodziców: inne rozwiązania pachną dyskryminacją. Źródłem finansowania powszechnego dożywiania uczniów może być, jeśli nie można inaczej, zasiłek rodzinny.

Bon oświatowy.

Znalazł się w programach wielu, czasami odległych ideologicznie partii: rodzice otrzymują rodzaj waluty, którą opłacają czesne za swoje dzieci w wybranych przez siebie szkołach.

Podobne rozwiązanie, zastosowane we Włoszech, doprowadziło do gwałtownego obniżenia poziomu nauczania. Okazało się, że takich dzieci, które chcą szkołę przeczekać, jest więcej niż takich, które chcą się w niej uczyć. Dalej już zadziałała niewidzialna ręka wolnego rynku – ekonomiczne prawo Mikołaja Kopernika. Obawiam się, że i u nas jest podobna sytuacja. Wystarczy przyjrzeć się poziomowi nauczania w szkołach niepublicznych każdego szczebla.

Wolny wybór szkoły jest możliwy do zrealizowania tylko w większych miastach. W małych miejscowościach panuje monopol jedynej szkoły w okolicy. Tam bon oświatowy nie ma żadnego sensu.

Biedne dzieci bogatych rodziców.

Pragnę tutaj podzielić się obserwacjami poczynionymi podczas pracy w kilku szkołach prywatnych. Chodzą tam dzieci zamożniejszych rodziców, wszak muszą płacić czesne. Ponieważ pieniądz nie przychodzi sam, rodzice ci są z reguły zapracowani. Dbają oni o swoje drogie dzieci jak o swoje drogie samochody – oddają do warsztatu, płacą i oczekują, że nie będą sprawiały kłopotów. Co począć, jeśli nadal sprawiają kłopoty? Należy zmienić warsztat. Dla właściciela warsztatu lub szkoły oznaczałoby to klęskę finansową. Właściciele szkół kładą więc nacisk na to, by nauka odbywała się „bezstresowo”. Spotkałem się ze szkołą, w której dyrekcja zakazała stawiania ocen niedostatecznych.

Dzieci jednak sprawiają kłopoty, choćby dlatego by zwrócić na siebie uwagę swoich rodziców. Rodziców bowiem, nikt nie zastąpi. Chłopak, co grał w klasie zucha (wszystkich łaje i potrąca) w czasie szkolnej wycieczki, gdy nie widział spojrzeń kolegów, wziął mnie dyskretnie za rękę i tak szliśmy razem. Łatwo odgadnąć czego mu brakowało.

Szkoły prywatne mają jedną przewagę nad publicznymi – znacznie lepiej jest uczyć i uczyć się w kilkunasto- niż w kilkudziesięcioosobowej klasie.

Bon rekreacyjny.

Jest moją propozycją dla zagospodarowania czasu wolnego młodzieży. Niech to będzie weksel Państwa który, poprzez rodziców i dzieci, trafi do organizatorów modelarni, szkutni, grup turystycznych, zespołów tanecznych lub pracowni koronkarstwa. Zmniejszenie poziomu nudy wśród młodzieży to podniesienie poziomu bezpieczeństwa na ulicach.

Piotr Lindner